Reklama
TOP Festival
12.04.2021
Šipka

Poszukiwacze przygód na Jawach: prawie rozbiliśmy namiot na polu minowym, innym razem budziły nas renifery

Co prawda podróżowanie po świecie jest w związku z koronawirusem obecnie utrudnione, ale jak tylko czasy się zmienią, ludzie znowu rozpierzchną się po wszystkich zakątkach planety. Owe zakątki odkrywają motocykliści z Holasovic koło Opawy, którzy mówią o sobie: poszukiwacze przygód na Jawach. Razem przebyli już kawał Europy, o czym napisali też w swojej książce, a wiele ciekawych podróży mają jeszcze przed sobą. Do tej paczki należą m.in. Pavel Dobřecký, Roman Kořistka i Jiří Zimola, którzy podzielili się z portalem i-region.eu swoimi przeżyciami.

Po raz pierwszy ruszyliście w roku 2008. Skąd ten pomysł?

Pavel: Po kilku weterańskich przejażdżkach na 555-ce kupiłem rozebranego Pioniera nazywanego pařez czyli „pieniek“ z roku 1958. Był to pierwszy model Jawy o pojemności 50 ccm i mocy 1,6 konia. W czasie jego składania i renowacji wiele ludzi pytało, dokąd na nim pojadę, a ja żartobliwie odpowiadałem, że nad morze. Jak termin skończenia prac się zbliżał, uświadomiłem sobie, że wszyscy wokoło traktują ten żart na serio. Wróciłem więc do nastoletniego marzenia, żeby objechać cały kraj na Pionierze, i trochę je rozwinąłem. Zapytałem kolegę, czy był kiedyś nad morzem. Jak powiedział, że nie, zaoferowałem mu moją 555-kę i zacząłem planować najkrótszą drogę na Makarską.

Jaki jest właściwie wasz stosunek do motocykli, a zwłaszcza do Jaw. To miłość już od dzieciństwa?

Pavel: Już przed swoimi piętnastymi urodzinami kupiłem sobie pierwszą Jawę i grzebałem w niej nieustannie, co sprawiało mi radość i pozwalało zaoszczędzić na benzynie. Później przeszedłem na silniejsze maszyny aż po Suzuki Bandit. Dosłownie nalatałem na nim dziesiątki tysięcy kilometrów po okolicy. Pioniera miałem na krótkie trasy. Nie musiał się zagrzewać, więc nie potrzebowałem kurtki z ochraniaczami, rękawic, a często nawet butów i kasku. Gdy sąsiad wyciągnął mnie na weterańską przejażdzkę, wielu uczestników było w szoku, że jechałem z nimi 120 kilometrów na Pionierze. Tak się to zaczęło. Tak powstała miłość do Jaw, ale i do małych Pionierów. To taki bohaterotwórca. Jak przejedziesz tę samą trasę czym innym, nikogo to nie interesuje, ale Pionier? Jesteś bohaterem.

Ilu was było w pierwotnej paczce? Zostaliście w takim samym składzie do dziś?

Pavel: Na początku jeździłem we dwójkę i z reguły za każdym razem z kim innym. Niektórzy dołączali regularnie, inni pojechali jeden raz. Ale na Ukrainę ruszyliśmy już w piątkę. Przekonaliśmy się tam, że duża ilość uczestników oznacza dużo przystanków, „świetnych pomysłów” i ludzkich potrzeb, tak samo jak duża ilośc maszyn oznacza dużo awarii. Stopniowo przesiedliśmy się na silniejsze 250-ki, przez co się trochę ludzi wymieniło. A ja w koncu przesiadłem się z motocyklu do samochodu – rośnie mi syn, który na motor nie może jeszcze wsiąść, ale już przygotowuję mu Pioniera na ekspedycję Croatia 2021.

Przejechaliście już kawał Europy. Jak planujecie podróże? I ile takie planowanie trwa?

Jiří: Plany rodzą nam się w głowie gdzieś w zimie. Wiosną popatrzymy na mapę, gdzie jeszcze nie byliśmy i co by mogło być celem. Bo każdy by chciał jechać wszędzie. Posuwalibyśmy się dalej i dalej, a gdyby choć jednemu zabrakło rozumu, zaplanowalibyśmy podróż dookoła świata. Biorąc pod uwagę możliwości czasowe, wybierzemy jedno miejsce, a potem szukamy ciekawych punktów po drodze, przez co czasami powstanie okrężna trasa. Planowaniem zajmujemy się w wolnym czasie, więc to trwa kilka miesięcy.

W zeszłym roku szalał koronawirus, mimo to udało wam się wyruszyć do Chorwacji i San Marino. Był to pierwotny zamiar, czy musieliście zmieniać plany?

Jiří: W zeszłym roku chcieliśmy jechać kompletnie gdzie indziej. W planie była Gruzja, Turcja, Bułgaria i Rumunia. Ale przez epidemię musieliśmy wszystko ogarniać naprawdę na ostatnią chwilę. W drodze przez Węgry dowiedzieliśmy się, że Rumunia zamyka granice, więc zmienialiśmy plan dosłownie w trasie. Zajechaliśmy do Chorwacji, skąd chcieliśmy dostać się promem do Włoch. Ale z tym był znowu problem, więc jechaliśmy na własną rękę wzdłuż morza aż do San Marino. Dzięki temu i tak odwiedziliśmy wiele interesujących miejsc, w tym szla Winnetou. Spaliśmy też na zaminowanym lotnisku.

Byliście na północy i południu Europy, odkryliście zachód i odwiedziliście wschód. Są jeszcze jakieś kraje i miejsca, gdzie nie byliście, a bardzo byście chcieli?

Jiří i Roman: Parę państw nam jeszcze zostało. Chętnie się dowiemy, jak się tam żyje i dopiszemy do naszej listy odwiedzonych. Kusi nas Portugalia, Turcja albo Ukraina. Mamy masę takich ciekawych pomysłów. Tyle że w niektórych punktach jest trudna sytuacja polityczna, inne zaś są bardzo daleko. Do niektórych krajów lubimy wracać, bo nie zeksplorowaliśmy jeszcze wszystkiego. Czasami przejeżdżamy przez wieś i machamy do siebie: „No, pamiętam... Tu już byliśmy”. Jadąc powoli masz czas, żeby zaglądnąć w podwórko mijanego domu, a przed tobą nic się w tym czasie nie dzieje. W podróży samochodem nie ma na to czasu. To właśnie plus Pioniera.

Robicie sobie dokładny program czy zatrzymujecie się tam, gdzie się wam zachce? Gdzie śpicie? Szukacie hoteli czy kładziecie się gdziekolwiek?

Pavel: Pod tym względem się różnimy. Ja planuję kilka konkretnych miejsc i dokładną trasę według map. Jesteśmy przygotowani do nocowania gdziekolwiek, bo nie wiadomo, dokąd dojedziemy albo gdzie się co popsuje. To też przygoda. Dziennie robimy między 250 a 350 kilometrów. Rzadko się zdarza inaczej. Czasami jesteśmy zmęczeni i kładziemy się o zachodzie słońca. Innym razem chce się nam jechać dalej i noclegu szukamy długo po północy. Na tym polega wolność podróżnika – żadnego planu, żadnego stresu. Dlatego nie lubię przepraw promowych.

A co z jedzeniem? Odkrywacie magię restauracji czy wozicie własny prowiant?

Pavel: Dużą część jedzenia zapewniają stacje benzynowe, ale nie w każdym kraju jest taki obyczaj. Niektóre sprzedają tylko benzynę. Na restaurację pozwolimy sobie rzadko. Może też dlatego, że ja lubię zapyziałe budki i knajpki, które wręcz budzą obawy, a najzabawniejsze jest, że nie rozumiemy ani słowa. Raz Roman wszedł do kuchni i patrzył pod pokrywki, żeby nam wybrać jedzenie, innym razem tylko powtarzaliśmy „si” i czekaliśmy na niespodziankę. Bo my w większości języków potrafimy zamówić tylko kawę, piwo i kolejne piwo. Często kupujemy coś na kolację i na śniadanie w sklepie i jemy w plenerze w jakimś ładnym miejscu.

Ile bagaży musicie zabrać? Czego na wyprawie nie może zabraknąć? Co z narzędziami do napraw?

Pavel: Na Pioniery zabieramy minimum rzeczy. Mały ciężar równa się bowiem duża moc. Mamy jeden zestaw narzędzi i po jednej sztuce części zamiennych. A ubranie wywietrzy się w drodze. Ondra wręcz jechał kiedyś z jedną parą skarpetek, ale to już było grubo, bo butów nie miał zbyt przewiewnych. Im więcej miejsca mamy, tym więcej wyposażenia. Wozimy więcej specjalnych narzędzi, przybyły karimaty, każdy ma swój namiot, minikuchenkę, menażkę, a często nawet jedzenie na całą drogę. Na pewno nie może zabraknąć apteczki. Nie tylko pod kątem wypadków i odarć, ale i zapalenia oka, bólu pleców, ukąszenia przez owady czy biegunki.

Stało się kiedyś, że motocykl po prostu odmówił posłuszeństwa i dalej nie jechał? Co wtedy?

Pavel: Często się tak działo. Zawsze policzyłem, ile dni zostało do końca wyprawy, czyli ile czasu mam na naprawę. I zaczynała się przygoda, od szukania awarii przez załatwianie narzędzi albo warsztatu po ewentualnie naprawę popsutego elementu. Jawę zawsze naprawiliśmy, raz tylko nie, ale już byliśmy blisko domu. Najbardziej cieszę się na moment, gdy naprawa się uda i możemy sobie powiedzieć, że nikt i nic nas nie zatrzyma. Tylko w tym roku korona miała inne zdanie.

Wasze wyprawy to musi być ogromna przygoda. Jakie są wasze ulubione wspomnienia?

Pavel: Zawsze wspominam spotkania z ludźmi, o co z Jawą nie trudno, każdego przyciąga ona jak magnes, z wyjątkiem Austriaków. Lubię też odkrywać ładne miejsca, gdzie nie ma pełno turystów. Ale ulubione wspomnienia są te dotyczące pokonania przeszkód nie do pokonania, jak awarie, problemy z pogodą czy benzyną, strome podjazdy i zjazdy albo błądzenie. Zawsze kiedy coś takiego się stanie, uśmiecham się, bo wiem, że to kolejne super przeżycie.

Z pewnością dostarcza to dużo adrenaliny. Nie boicie się czasami? Znaleźliście się już kiedyś w krytycznej sytuacji?

Pavel: Wiele razy. Na przykład kiedy prawie wpadliśmy pod tira, bo wyprzedzał na ostrym zakręcie. Pewnego razu zjechałem z ronda wcześniejszym zjazdem oparty ręką o dach skręcającego auta. Kiedyś spaliśmy w deszczu i miejscowa grupka przyjechała nam coś wytłumaczyć, ale nie rozumiem po rumuńsku, więc do dzisiaj nie wiem, co chcieli. Dobre było też czterogodzinne naprawianie motora przez Jakuba na autostradzie.  W Bośni zgubiliśmy się na pół dnia, a jak już chcieliśmy rozbić namiot w jakimś zapadłym kącie, to okazało się, że stoję obok tabliczki oznaczającej pole minowe. Często też jest tak, że nic właściwie się nie stało, ale samo to uczucie, że się może stać, dostarcza dużo adrenaliny.

Co was bardziej pociąga: odwiedzanie znanych miejsc czy eksploracja niezbadanych terenów?

Pavel: Kiedy przyjedziemy do znanego miejsca, zaraz mamy dość przepychających się ludzi, opłat za wszystko, gęstym ruchem na ulicach i zapełnionymi ławkami. Z radością chcemy jak najszybciej uciec odkrywać coś nowego.

W ciągu dwóch tygodni pokonacie na motorach nawet pięć tysięcy kilometrów. To musi być męczące, prawda?

Roman i Jiří: Pierwszy tydzień jedziemy, jak chcemy. Niczym się nie przejmujemy i nie obliczamy. Ale z początkiem drugiego tygodnia mówię sobie: „No, powinniśmy być w połowie drogi”. Zaczyna się planowanie, ile kilometrów dziennie musimy przejechać. Robi się potem ciekawie. Przejechać 500 km za dzień jest niby fajnie, ale za wiele się wtedy nie widzi. Wieczorem zadanie jest jasne. Trzeba zbudować namiot, napełnić żołądek, a poziom zmęczenia decyduje, czy pokopiemy sobie piłkę czy od razu się kładziemy. Na północy Szwecji nam się przytrafiło, że kopaliśmy piłkę aż do północy, bo nie wyłączyli nam tam nieba. Albo położyliśmy się w parku narodowym ze stadem reniferów, które w ogóle nie respektowały tego, że chcemy spać. W Szwecji nas raz obudzili policjanci, żeby nas wezwać na posterunek, ale śniadania nie przygotowali.

Spędzacie razem dużo czasu. Zgadzacie się we wszystkim czy są czasami zgrzyty?

Pavel: Dół przyjdzie zawsze. Tylko z Ondrą nic takiego się nie stało. Plusem jest, że jak nie chcecie rozmawiać, to wystarczy się nie zatrzymywać. Jak ktoś nie mówi, to nikt go nie pyta i za chwilę wszystko jest znowu do porządku. Taki dół łatwo przełamie na przykład zwyczajny defekt. Pomaga nam też piłka, którą mamy jako lek na smutek. Używa się go prosto – trochę się pokopie i załatwione.O waszych podróżach wydaliście również książkę. Czego możemy się z niej dowiedzieć?

Pavel: Już od pierwszej wyprawy pisałem za każdym razem relację, w której starałem się zawrzeć opis trasy, ciekawe miejsca i przeżycia oraz, jeśli się da, emocje w konkretnych chwilach. Potem tę sztafetę przejął Jirka. Ponieważ mamy już wiele wypraw za sobą, a także dużo dokumentacji zdjęciowej, złożyliśmy to do kupy, wybraliśmy perełki, zedytowaliśmy, rozpisaliśmy, dopieściliśmy i puściliśmy w świat. Książka została wydrukowana cała na fotopapierze, jest w niej w sumie opisanych piętnaście podróży z masą zdjęć. Czytelnicy dowiedzą się, jak się odżywiamy, myjemy, w co się ubieramy, gdzie rozbijamy namioty, gdzie byliśmy, co widzieliśmy, co tam przeżyliśmy. Opowieści są niekiedy doprawione humorem i mam nadzieję, że tak jak po naszych relacjach ludzie zaczęli wyciągać z szop zakurzone Pioniery, tak po tej książce spotkamy się z nimi na przykład w Chorwacji. Cieszymy się z każdego, kto książkę kupi. Pomoże nam w ten sposób zwrócić nakłady na jej wydanie, a potem może na dwa do czterech litrów benzyny w zależności od tego, dokąd pojedziemy. Link do książki: www.bookla.cz/eshop/zbozi/10000388

autor: Petr Sobol

24.04.2024
Katowice

1 maja wystartuje w Katowicach największe masowe wydarzenie sportowe tej wiosny. Jeden start z wyjątkowego miejsca jakim jest katowicka Strefa Kultury, dwa dystanse – każdy może wybrać taki, do którego jest w stanie się przygotować (5 km lub 21 km) i wreszcie dwie koszulki, dzięki którym na starcie biegacze utworzą barwy Górnego Śląska.

21.04.2024
Katowice

Od 26 kwietnia każdy chętny będzie mógł się przekonać jak działa autonomiczny pojazd Blees BB-1. Minibus będzie ponownie testowany na katowickim Muchowcu, tym razem z pasażerami na pokładzie. Kursy między parkingiem na Muchowcu a plażą w Dolinie Trzech Stawów, będą realizowane od poniedziałku do piątku w godzinach od 8:00-16:00. Z przejazdu będzie można skorzystać bezpłatnie.

02.04.2024
Katowice

Eksperci e-petrol przyznają, że prognozy cen na nadchodzący tydzień. Szacowane przedziały cenowe dla poszczególnych gatunków paliw na początek kwietnia wyglądają następująco: 6,50-6,61 zł/l dla 95-oktanowej benzyny, dla diesla 6,65-6,77 zł/l a dla autogazu 2,84-2,90 zł/l.

Reklama

spedycja w międzynarodowym i krajowym transporcie drogowym

najbardziej prestiżowy klub na Śląsku, cafe & cocktail bar

ekspozycja historie regionu Liptov i jego okolicy, jego architektury, ...

najstarsze muzeum narodowe w Polsce

wydawca programu i magazynu kultury dla GOP

znajduje się przy Soláni, w malowniczej okolicy Beskidów ....

jest wyspecjalizowaną firmą budowlaną działającą na terenie całej Republiki Czeskiej oraz krajów UE.

jest wojewódzką biblioteką publiczną o statusie naukowym...

jest grupą zrzeszającą szkół policealnych w prestiżowych kierunków sztuki i projektowania mody

organizacja miejska i organizator życia kulturalnego w miastu

Reklama

Frekomos

dle firemní klasifikace

Czechy, Kraj morawsko-śląski

Portal i-Region.eu

na podstawie doświadczenia

Czechy, Kraj morawsko-śląski

Portal i-Region.eu

na podstawie doświadczenia

Czechy, Kraj morawsko-śląski